Polek wyciągnął na ślepo stopę, żeby wymacać skarpę rowu, potrącił nagle rower, który brzęknął donośnie dzwonkiem. W tym samym momencie dziwny stwór rzucił się z powrotem na szczyt wzgórza, a Polek skoczył w owies. Biegł co sił pochylony nad ziemią, mokre kłosy smagały po twarzy i ramionach. Kiedy wpadł na miedzę, koszula była mokra od rosy i potu. Ciepłe krople staczały się na usta, budząc słony smak zmęczenia. Teraz szedł już ostrożnie, wytężając słuch do tych granic, kiedy wszystko dokoła staje się jedną warstwą przenikliwych szmerów i szelestów. Nie opodal domu Małpowskich, wielkiej trzypiętrowej budowli drewnianej, wspartej ze wszystkich stron belkami