i po chwili rozbrzmiewa La cucaracha, i Sonia otrząsa się ze smutku, z naszego wspólnego smutku, bo przecież już jutro się rozstaniemy, i to ona prowadzi mnie wprost w wir, w zawrót głowy, w wiatr, w wichurę, w burzę, która porywa nas, i wybiegamy z sali, na dworze zapadł już mrok, jest listopad, a więc i tu, na południu, słońce wcześniej zachodzi, i w ciemnościach odnajdujemy tę ławkę pod drzewem migdałowym, i mówię jej, że pora pomyśleć o niebieskich migdałach, i całuję ją w zielonkawe jak wody Seretu oczy, a potem uchylonymi ustami odnajduję jej wargi, wilgotne i świeże, i całujemy