sobie wściekle różową limuzynę w strugach deszczu.<br>- Dzień dobry, panie Zygmuncie. Poproszę sto siedemnaście - w okienku portierni pojawiła się twarz pani Wandzi.<br>- Dzień dobry - Zygmunt sięgnął po klucz. - Pani dzisiaj tak z samego rana?<br>- E, to przez Rybka. Wczoraj o dziewiątej pozamykał wszystko i nie zdążyłam tej sali posprzątać. Mówię mu, żeby zostawił, a on na to, że nie ma mowy, że tam straszy, ja sobie pójdę, a on zostanie sam na sam z wrednym profesorem. Tak powiedział. Mówię mu, że nikogo tam nie ma, ale nie chciał w ogóle słuchać. Przeląkł się czegoś, więc jestem dzisiaj. A posprzątać trzeba. Wie pan