tym czasie daremnego i gorączkowego przymierzania wszystkich starych kostiumów, którymi próbowano pokryć żałosną nagość, wypadło żyć. Robaczał i rozpadał się socjalizm, ginęła idea demokracji, wysychał na mumię katolicyzm, pokostowany i lakierowany od wierzchu, znów modny wśród elity, grzęzła w konwencjonalizmie i fikcjonalizmie filozofia, a marksizm "generalnej linii" bezlitośnie naigrawał się nad "dogniwanijem" zachodniej Europy - wyrodny syn, naznaczony tym samym piętnem choroby i zwyrodnienia, co matka, która go wykołysała rękami Heglów i Marxów. Wśród tego zamętu unosiły się wezwania poszukiwaczy tzw. wielkiej idei ("Nam na gwałt potrzeba wielkiej idei"), zaklęcia wzniosłych szarlatanów, którzy "ideę" pojmowali jako środek oddziałania na tłumy, środek zelektryzowania