dojrzała gruszka, skazana na wieczne spadanie. Może to i była niezła szkoła jazdy, ale w tym, że sobie niczego nie połamałem, widzę teraz przymknięte oko Opatrzności. Co prawda zlecieć z wysokości kuca to zupełnie co innego, niż z normalnego konia, a zostać "stratowanym" przez Lolę to było niewiele więcej, niż - nadepniętym przez kozę, co jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. <br> Te rajdy odbywały się zawsze w niedzielę, bo w dnie powszednie "zesłaniec" musiał pomagać w dozorowaniu robót polnych. Tych szalonych konnych gonitw bałem się tak dalece, że nie rekompensowały mi nawet faktu, iż często odbywały się one kosztem mojej nieobecności na Mszy