skały,<br>Sączył się z pysków odwar spieniony,<br>Próchnem odwiecznym lśniły ogony,<br>Wiły się cielska w łusce kosmatej,<br>Pluły fosforem perłowe kwiaty,<br>A ryby-miecze i ryby-piły<br>Zaciętą walkę z sobą toczyły.<br>Pies Kalasanty spoglądał z trwogą<br>I cicho skomląc, podwinął ogon.<br>Rzekł pan Soczewka: "Co za skowyty?<br>Ja tu nakręcam film znakomity,<br>Nieustraszenie zgłębiam Atlantyk,<br>A ty mi skomlesz?... Wstyd, Kalasanty!<br>Pies nie śmie bać się, bo to nieładnie.<br>Proszę hamulce włączyć przykładnie!...<br>Uwaga!... Zaraz będziemy na dnie."<br><br>Rozległ się łoskot i zgrzyt złowrogi,<br>Pocisk wypuścił stalowe nogi,<br>Zatrząsł się, chwiał się przez moment spory,<br>Lecz samoczynne regulatory<br>Atomosondę wyprostowały