Ten "śpiewający", ostatni rozdział mojego pobytu w Szczorsach zaczął się więc i upływał pod opiekuńczym okiem czarodziejki Paszy, chorobliwie szczupłej, wątłej, młodej istoty o twarzy, na której piękne, duże, szare oczy świadczyły o sile ducha w tym wątłym ciele. Jeszcze na fotografiach pozostał ślad jej niezwykłej do niedawna urody. Nie nazbyt w życiu szczęśliwa wskutek niefortunnego chyba małżeństwa (mąż jej nie pojawił się w Polsce i nie poznałem go) pochylała się nade mną, obcym człowiekiem, zatroskana, jak starsza siostra, moimi w końcu mało ważnymi sprawami. Stała się też dla mnie nieocenioną odbiorczynią mojej młodzieńczej grafomanii, niezwykle przejęta wierszami, które jej czytałem