zwanej, do jasnej cholery, "Ameryką"! Na sztandar powiewający wyzwaniem i nadzieją! <page nr=293> <br>Płynął pewnie, mocnymi rzutami, wpatrując się w czerwoną zjawę z podziwem i żalem, że też jego przy tym nie było! Bo żeby wejść na komin wysokości przeszło stu metrów i zatknąć tam sztandar tak, aby nikt nie przyłapał - to nie w kij dmuchał robota! A więc czyja to sprawa? Może Surdyka, a może Bajurskiego. Ale najpewniej Grzybowskiego, bo w kotłowni pracuje, pod kominem, i natura mimo czterdziestki psotna, chłopięca...<br><tit>Rozdział osiemnasty</><br>Towarzysz Grzybowski Wojciech, zwany u nas Grzybkiem, czyścił kominy w nocnej zmianie, to znaczy od dwudziestej drugiej da szóstej. Pracował razem ze