się dobijali, iż nie wadził nikomu. Był to na pewno ptak przelotny, który wędrował w sobie wiadome strony. I zewsząd obejmowała go nieposkromiona uroda życia. Coś nie do wyczerpania, oszałamiająca wspaniałość, która czeka tych nie narodzonych, pokolenia pokoleń, które się narodzą, aby cieszyć nią oczy. Tak jak jego cieszył błękitniejący nieboskłon i skrzypienie śniegu.<br><gap><br><br>17<br>- W Tyńcu, w gospodzie pod "Lutym Turem", należącej do opactwa, siedziało...<br>- Co to... lutymturem?<br>- Knajpa taka - powiedziała Ziuta. - Restauracja...<br>- Aha. Z wyszynkiem.<br>- Jak ty dobrze pamiętasz, Mariuszek! Z wyszynkiem! Miód tam był pitny, staropolski. Benedyktynka. Piwo. Żubrówka. Wódeczka od Kasprowicza. Nalewki od Baczewskiego. Pieprzóweczka...<br>- Co tak