przez swą wiarygodność, która zdawała się rozciągać aż na aferę dziwnej ucieczki.<br><page nr=163> - Żebyście go wtedy widzieli - mówił major, jeszcze teraz, na ulicy, zamykając oczy, jakby chciał chronić wzrok od przerażającego widoku.<br>Zygmunt leżał w prywatnym mieszkaniu któregoś z lekarzy, bodaj dyrektora szpitala, mieszczącym się na piętrze skrzydła dużego budynku. Wczorajsza nieprzytomna radość i dzisiejszy niepokój Jerzego ustąpiły<br>miejsca lękowi. Z dużym zmieszaniem przestąpił próg pokoju.<br>Kolumb rzucił się do rąk leżącego i stanął nagle z dłońmi uniesionymi ku górze, jak człowiek, który poparzył sobie palce. Obrzękłe, ogromne sińce potwornej dłoni Zygmunta. Martwe, nieruchome oko pod bandażami. Jerzemu zdawało się, że patrzy