głęboko w tłum, nie wiadomo, jak liczny, bo prawie nie było tu świateł, oprócz dwóch żarówek po obu końcach sali i biurowej lampy na sprężystym pałąku, wygiętej nad konsoletą akustyczną rozstawioną z boku, przy betonowym podeście. Na klocu stała i siedziała grupka ludzi, zginając szyje, aby nie uderzyć głową w niski sufit. Anglik wytężył wzrok. Trójka chłopaków z gitarami, bębniarz i nieduża ruda dziewczyna z mosiężną trąbką wyginali się w tym samym powolnym rytmie, którym przedtem rozedrgały się schody. Dziwnie było czuć wokoło siebie tę muzykę, a prócz niej, wśród mroku, dotyk tylu ciał, odór potu przemieszany z ostrym ziołowym zapachem