odzywali, godzili się - choć nie bez cienia protekcjonalności - na to, że młodzi autorzy "nawet we własnych pismach nie forsują żadnych grup czy programów", "idą w pojedynkę, w rozsypce i są ujmująco nieufni nawet wobec samych siebie".<br> Tego rodzaju stan przyzwolenia był oczywiście na rękę młodym autorom, zwłaszcza tym naprawdę młodym, ośmielonym sukcesem swoich nieco starszych kolegów. Nic dziwnego, że nie śpieszyli się z budowaniem własnej hierarchii albo z rekonstruowaniem własnej tradycji. Gdyby spróbowali to zrobić, musieliby dobić do cudzych brzegów i przystani, a tak, wstrzymując się od porządkujących działań, mogli pozostać w nadziei, że ze stanu wrzenia i fermentu wyłoni się