na karafkę z wodą. Biorę ją, usiłuję nalać do szklanki, jednakowoż czynię to tak niezgrabnie, że szklanka przewraca się, spada na ziemię i tłucze się, a woda rozpryskuje się dokoła, rozlewa się długą strugą po stole. Pan Collin z niezmiennym uśmiechem aprobaty, który wszelako tym razem znaczy: "Nic nie szkodzi", obciera zmoczone spodnie, inni z pierwszego rzędu, którzy na brzęk szkła gwałtownie się porozsuwali, wracają po chwili na swoje miejsca. Panuje <page nr=248> pewna konsternacja i poruszenie. Mówię: - Przepraszam - i usiłuję chusteczką do nosa zetrzeć wodę ze stołu, czynię to jednak tak niefortunnie, że znów pryskam wodą na pana Collina, który obciera marynarkę