w zupełnie przepełnionej karczmie, w izbie na poddaszu, bez łóżek, na słomie, i że ta słoma kłuła nas przez prześcieradła niemiłosiernie, a mama śpiewała: <br>Gdy nie ma pierzyny <br>na słomie śpię ja, nie kłuje mnie piórko, nie kąsa mnie pchła, pchła, pchła! <br>Itd., ale nieznośny hałas dobiegał do nas z oberży i noc ta wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Za to w wyszynku "Pod Złotym Orłem" wszystko wydawało mi się bardzo wytworne, sądziłam, że właśnie złotym orłem zdobiącym końce karniszy gospoda zawdzięcza swoją nazwę. Nie przypominam sobie żadnego miasta przez które przejeżdżaliśmy, właściwie skłonna jestem uwierzyć, że w tych podróżach unikano