Warszawie nadgonić przy pomocy panny Wiktorii, by już bez zaległości podjąć naukę w III klasie gimnazjum Reja. Szedlem w ślady brata, który kończył tę samą szkołę. I, jak już wspomniałem, nie przeszkadzało mi, że tłem moich radosnych nastrojów był smutek otaczającego mnie pejzażu, którym żegnał mnie Miedzyń. A Miedzyń właśnie obumierał wokół mnie w tym swoim jesiennym krajobrazie, pełnym szarości, welonowych mgieł, ciszy martwoty, przerywanej tylko z rzadka krakaniem wron, szczekaniem psów, Nika i Bera, które mieliśmy opuścić i celnymi strzałami pana Trawińskiego, którymi zraszał on niby kropelkami maleńkich śmierci miedzyńskie ugory. Nasz kilkuletni pobyt dał temu zakątkowi parę lat rozkwitu