niczym dźwięki płaczącego dzwonu. Dzień zapowiadał się słoneczny, ani jednej chmurki, choćby południowej. Nie koniec na tym! Pod drzewami, po drugiej stronie ulicy dostrzegł Rubina z Lwem i Owiewką. Stali w ponurym milczeniu, z rękami w kieszeniach. Nie widzieli Zygmunta. Patrzyli na tłum, na dogasające resztki "Belzekomu", przeciągłym spojrzeniem odprowadzali odjeżdżające karetki. Powinien dać sobie spokój, co to pomoże, ale nie, nie mógł. Stłumiony wewnętrzny krzyk gdzieś w sercu i przerażenie. Dusił się. Płuca rozsadzał bolesny ogień. Przebiegł przez ulicę i chwyciwszy Rubina za gardło, zaczął krzyczeć płaczliwie:<br>- O to wam, kurwa, chodziło?! O to? Pojebańcy, o to! Macie swoją odnowę