dążyła, i stanęła nad wiankiem, węsząc, a raczej opuściwszy łeb, dyszała, bo z ziemi wstawał czerwony kurz... Zapach kwiatów musiał ją razić, przekroczyła girlandę i poszła przed siebie, jak we śnie, z ostatnim poblaskiem nieba na grzbiecie... Druga kierowała się za nią, powtarzając te same ruchy, jakby należały do jakiegoś odwiecznego rytuału.<br>Jeszcze w zamierającym świetle różowiały koszule cyklistów, jakby długie maźnięcia przecinały niebo strzeliste kolumny palm, nisko między domami stała już noc, pełna pstrych lampek, wrzawy głośników radiowych, dzwonienia rowerów i niespokojnych nawoływań. Z trzmielim pomrukiem przelatywały auta, wszystkie miały już zapalone światła, które ledwie rozjaśniały ciemność pełną niepokoju.<br>- O