czarnymi plamami czy smokami. Wtedy zrozumiałem, że to właśnie ją widziałem i że z tego zebrania wyjdę z nią razem.<br>Spełniwszy już swoją agitacyjną powinność, w pozebraniowym rozgardiaszu podszedłem do niej i spytałem, czy mogę ją odwieźć do domu. Naturalnie, nikt wtedy ze studentów nie jeździł na Uniwersytet samochodem i odwiezienie oznaczało wspólny kurs autobusem. Powiedziała, że chętnie skorzysta, bo mieszka w takiej okolicy, że woli nie wracać do domu sama. Poszliśmy na przystanek koło kościoła Świętego Krzyża i wsiedliśmy w 107, które, o dziwo, przyjechało niemal od razu. Powiedziałem wtedy:<br>- Już się tu kiedyś spotkaliśmy, w tym autobusie. Dwa tygodnie