psotne kozy dawały wspaniałe mleko. Najśmieszniejsza była bielutka, prawdziwe cudo. Po placu kręciło się kilku robotników, na głowach nosili płaskie płócienne czapki z brezentowym daszkiem. Nawoływali się krótkimi słowami-hasłami, rzadko który powiedział całe zdanie. Unosiła się nad tym mieszanka pary, mgły, oparu zgrzanej skóry, smarów, męskiego i koziego moczu, ościstego, drzewnego pyłu. Ten pył, jak się dłużej postało na placu, drażnił oczy i gardło. Stróż odludek wychodził od czasu do czasu z malutkiej budki, ziewał, popatrzył w niebo i wracał zrezygnowany, trzaskał drzwiczkami kajutki i zapadał w drzemkę. W tej wąskiej klitce mógł spać wyłącznie na baczność, jak ruski sołdat