powiedzieć. Wyobrażała sobie, że robota w kopalni jest najgorszym dopustem bożym, jaki może człowieka spotkać. A na razie pociąg szedł na południe, w stronę zagłębia węglowego.<br>Gdy tak leżała z przymkniętymi oczami, broniąc się przed myślą o kopalni, przypomniały się jej uliczki Grodna, takie swojskie, kamieniczki w żółtawym odcieniu, o osiemnastowiecznych fasadach, kasztany, barokowy kościół farny, schody, po których schodziło się wąwozem nad Niemen obok pałacu Tyzenhausa. Polubiła Grodno od pierwszego wejrzenia, gdy tylko zjechała z Lublina, aby sekretarzować Frankowi. To nie było miasto - to był sam wdzięk. Wybierała się na przechadzkę, omijając najgwarniejszą Dominikańską, zachodziła pod dworek Orzeszkowej, nietknięty od