namawiałam. Ale pana nie było..." "Tak, byłem na wakacjach... - powiedziałem. - Nad morzem" - dodałem, jakby to miało w sprawie jakieś niebagatelne znaczenie... i cały czas jakbym się usprawiedliwiał. O tym, że jest w szpitalu, nikomu nie wolno powiedzieć, z wyjątkiem "sąsiada". Czyżby tak mnie stale nazywał, czyżby to cytowała? To byłoby osobliwe, bo ja go przecież również nazywam "sąsiadem"... "A jak się czuje?" "Nie wiem, widziałam go dwie godziny po przyjęciu i jest nie do poznania... ogromna zmiana..." "Jaka zmiana?" "Zwolnione obroty..." "Może już dostał jakieś środki?" "Nie, nie dostanie żadnych środków, dopóki jest tam na obserwacji..." Cóż jeszcze mogłem, pogadałem chwilę