stąpała po ziemi. Jak trzeba, to trzeba i już. Nie znaczy, że się nie nie bała. Ale przecież i tak nie miała wyboru, ponieważ bóle, które pojawiły się jakieś pół roku wcześniej, nasilały się i praktycznie uniemożliwiały normalne funkcjonowanie. Dzieciaki odstawiła więc do teściowej, na "spodziewane wydatki" wybrała z książeczki oszczędnościowej, na której i tak nie było zbyt dużo, prawie wszystkie pieniądze i nawet nie czekając na powrót z trasy męża, kazała się szwagrowi wieźć do szpitala w Warszawie.<br>Mogła pójść do swojego rejonowego w K., ale wolała przejechać te 40 kilometrów, żeby - jak mówiła - <q>"żaden patałach nie zostawił w brzuchu