nie rozumie, o, jak ty uwielbiasz robić z siebie ofiarę!<br>Tymczasem zapadała ciemność, nadchodziła z tej samej strony co halny, zalewała nijakie niebo zimniejszym, granatowym kolorem, a ono jak gąbka wchłaniało w siebie rozlaną farbę. Trochę też cichło, pustoszały korytarze. Każdy zabierał siebie do pokoju, nie mógł siebie zostawić w palarni, w restauracji, saunie, na zabiegach; wszędzie to ja, którego każdy chciał się tu pozbyć, porzucić, podążało za sobą, nikt nie mógł siebie opuścić, zabierał więc z chwilowej dziennej remisji całego siebie z powrotem, do sal, łóżek, wygniecionej pościeli, nieprzespanych nocy, porannych błagań o ratunek, zastrzyk, cokolwiek. I tak bez końca