niezdarnie przygarnął ją do siebie. Moment stali tak przytuleni, naprzeciw złożonych na rżysku kłosów, długich, tłustych, wyrosłych na wysokim piórze. Nikt ich nie podbierał, nie wiązał, nie składał w snopy na kopkach. Gawlikowa nie wróciła już do kuchni. Szła za Surmą, skręcała powrósła, wiązała, dźwigała mendle. Po godzinie do tej pary dołączyła i Marta. Szybko jednak zrezygnowała. Ręce krwawiły i nieznośnie bolały. Nigdy jeszcze nie pracowała w polu. Upał. Pot. Oczy pieką.<br> W domu Surmowa i stara hrabina pierwszy raz, tylko przy pomocy Hani, zmywały statki. Hania złościła się. Za dwa dni oficjalny koniec roku szkolnego. Jeszcze nie wszystkie cenzury zdążyła