Silnik zaczął kopcić zrazu słabo, potem coraz mocniej. A potem nastąpiła rzecz wprawiająca myśliwca w struchlałe zdumienie. I w niemy zachwyt. Wróg zaczął wykonywać swój taniec śmierci. Jakąś pisaną woltami na niebie pieśń łabędzią. Jakiś menuet porażonego śmiertelnie obłąkańca.<br><br>Najpierw Dornier poszedł w górę. Wzlotem ku niebo, gracioso, largando, niby patetyczna ucieczka od ziemskich przypadłości. Jego lotowi w górę nie było jakby końca. Im wyżej się wznosił, tym trudniej leciał, aż wreszcie gdzieś na niewidzialnym szczycie cały rozpęd zwiotczał, bombowiec przystanął w teatralnym geście zwątpienia. Chwila, i zaczął staczać się w dół, na lewym skrzydle, staccato, opacznie, już wyraźnie mdlejący. Potem