zaraz sczerniał. Potem zapłonął ten z imieniem "Kazimierz", "Jędrek", "Antek", "Jerzy". Ogień przenosił się z kartki na kartkę, porywał je, niby w tańcu, o którym przed chwilą mówiła Mania. Nie były pewne, czy pośród szalejącej koliście pożogi spaliła się także kartka Stefana. Wróżby trwały długo. Burakówna wyciągnęła spod talerzyka ukryty pieniążek, omijając zdecydowanie spodki chowające różaniec i pierścionek. Najstarsza z Kowalskich pierwsza swoim pantoflem przekroczyła próg, o co prawie szczerze rozgniewała się Mania. Tylko Marta nie ustąpiła i nie chciała przepowiedni. Siedziały w kredensie do późnej nocy, opowiadając sobie historie o duchach.<br>Boże Narodzenie było już "aby, aby", jak mówiła szalejąca