atre d'h^otel Klaus niepokoi się, że goście nie nadchodzą. Cha, cha, cha. Na obiadek, panowie, hej, hej, na obiadek.<br>Znów oto obiad, znów jazgot przelatującej przy akompaniamencie dzwoneczków janczarskiej hordy: deck-boye bijąc widelcami o talerze zbiegają po schodach. Znów nerwowy pośpiech księdza, któremu zagubiła się gdzieś łyżka, i płaczliwe oskarżenia pół obozu o złodziejstwo. Znów, znów, znów i znów.<br>Nie pójdę na obiad. Protestując przeciw despotycznej monotonii pór posiłkowych, dozwolę głodowi, by mnie trapił, i tym nakarmię mojego ducha lepiej, niżbym nakarmił ciało obozową strawą. Miewam czasem podejrzenia, że sławne głodówki więzienne Ghandiego nie były może tak całkiem sprawą