złodziejską hołotę.<br>- Rysiu, Stasiu, wy dwaj kradliście najmniej, więc jeszcze daję wam szansę, ale pamiętajcie, ja to nie jestem pani Ewa, ze mną fuchy i numery nie przechodzą; będę was sprawdzał, patrzył na ręce, złapię choć na jednym - won!<br>To były dwa głupie, rubaszne czerepy; patrzyły na mnie chytrymi, nieżyczliwymi, plebejskimi ślipkami, ale ja, czując na sobie przede wszystkim wzrok Ewy, przemawiałem śmiało i pewnie, jak sam Chorąży i tak, jakby za moimi plecami stali Saszka, Kolor, i Michał Strogow. Skinę palcem i oni tych dwóch bydlaków zatłuką; mało, mało jest chwil, gdy czułem się silny, to była właśnie jedna z