otchłani dobiega żelazny skowyt hamulców kolejki podziemnej. Trzęsienie ziemi ustaje, więc z torbą w ręku, z gazetą pod pachą Anglik rusza przed siebie, omija białe cielsko autobusu, znowu przebiega pierwszą jezdnię i staje na wysepce, olśniony nagłym widowiskiem. Zamiast mgły i zimy w szybach wysokich pięter odbija się kapiące, czyste, płynne złoto. - Kamera! Akcja! - woła Anglik sam do siebie, na co drzemiący na ławce włóczęga na chwilę odmyka jedno krwawe oko i przez kędziory skołtunionej brody wydmuchuje kłąb pary. Anglik opuszcza wzrok i rusza, niechcący rozdeptując butem dwie czerwone plastikowe zatyczki od fiolek po cracku, lecz nagle, tknięty nowym pomysłem, zamiera