z wami. Niby to zawadza mi krzesło, przymykam wargi, zdejmuję ręce ze stołu, odwracam się tak, jakbym trochę rozglądał się za siebie, Vilbert i Mac okazują lekkie zaniepokojenie, przesuwam krzesło o dwa centymetry i powracam do stołu, ale tym razem przyjmuję inną pozycję: opieram się tylko jedną ręką, drugą wspieram pod bok i tępo patrzę w okno nie rozchylając warg, patrzę tak, jakbym nigdy nie miał zamiaru zacząć mówić. Gdy to milczenie już, już osiąga jakiś stopień niemożliwy do zniesienia, mówię znienacka: - Panie i panowie - i odwracam się ku sali kładąc obie ręce na stole i powracając do dawnej pozycji. Czuję oddech