się nią, jak mogli, ale mogli niewiele. Sami nie bardzo umieli walczyć z chłodem i głodem. Okrywali koleżankę najcieplejszymi ciuchami, masowali jej nogi, podtrzymywali na duchu. Tak dotrwali do 6.00 rano, a na tę godzinę wyznaczyli czas alarmowy. Pocieszali się więc, że w tej chwili koledzy z bazy już podchodzą w ich stronę.<br>Z dziewczyną było coraz gorzej. Krzyczała, że nie chce umierać. Kubek gorącej herbaty, ciepły śpiwór, łatwo przyswajalne cukry mogły jeszcze odwrócić najgorsze. Koledzy posadzili Magdę na plecakach, nacierali, rozgrzewali. Jej skafander tak zesztywniał, że nie potrafili go rozciąć!<br>Około godz. 7.00 dwóch grotołazów zdecydowało się zejść