Na przyjęciu rozmowa, jak zawsze, toczyła się wokół spraw najwyższego lotu, to jest literatury. Dotychczas rzadko zabierałem głos w dyskusji, bowiem uważam się za praktyka, a nie za teoretyka. Poza tym Kazik miał brzydki zwyczaj zapraszać na spotkanie gości, którym błyskotliwe porównania przychodziły równie łatwo, jak mnie przyrządzenie kaczki w pomarańczach. I skąd oni je w ogóle brali? Jednak podczas tego przyjęcia, kiedy mecenas W. zapytał, co sądzę o najnowszych polskich powieściach, nagle spłynęło na mnie wspomnienie. Był to obraz pewnej sceny okupionej ponad dwoma złotymi, rozgrywającej się w śródmiejskim empiku, gdy usiłowałem przedrzeć się przez pierwsze kunsztowne zdanie obiecującego debiutanta