zapraszająca. Co ciekawe, bez pomocy nawęzu Reynevan nigdy by nie przypuścił, że to właśnie jest ta właściwa. Ale Reynevan wiedział, że nawęzy nie kłamią.<br>*<br>Jechał może ze trzy pacierze, gdy usłyszał szczekanie psa i głośne, podniecone gęganie gęsi. Krótko potem nozdrza mile połechtał mu zapach dymu. Dymu wędzarni, w której ponad wszelką wątpliwość wisiało coś wielce smakowitego. Może szynka. Może boczek. A może półgęsek. Reynevan wwęszył się w woń tak zawzięcie, że zapomniał o bożym świecie i nie wiedząc nawet jak i kiedy wjechał w opłotki i na podwórze przydrożnej gospody.<br>Pies obszczekał go, ale tak bardziej z obowiązku, gąsior, wyciągając szyję, nasyczał