z głową w dłoniach, z tamtego kawalątka uschłej kory<br>odłupywał, bo ciągle słyszałem gdzieś to łupanie. Znikał mi jednak, jak<br>tylko podchodziłem bliżej, za inny pień się krył, rozpływał się,<br>chociaż głowę bym dał, że był przed chwilą, ślady stóp jego<br>rozpoznawałem w wilgotnej ziemi, a kawalątka kory, które napotykałem<br>popod pniami, przywodziły na myśl jego ręce. Zbierałem je po nim,<br>jeszcze ciepło w nich czułem, ciepło jego palców, które nie mogło mnie<br>zwodzić.<br> Te kawałeczki kory największą otuchą mnie napawały, że gdzieś tu<br>ojciec musi być, choćbym go miał odnaleźć w moim już tylko<br>niepogodzeniu. Tak przecież lubił sad. Lubił