choć w izbie go słychać nie było, ale we mnie głos<br>jego brzmiał jak głos księdza z ambony, głośny i w moją stronę<br>zwrócony, tylko w moją. To znów, że razem czytamy, ja pod jego opieką,<br>jego ustami, myślami jego, ale prawie tak dobrze jak i on, ani mnie nie<br>poprawia, nie pogania, bo tak samo dobrze jak i on. A nieraz, że to ja<br>sam czytam, jemu w głos czytam, a on tylko słucha w skupieniu i głową<br>potakuje, co najwyżej wejrzy na mnie spod tego zasłuchania, aby się<br>znowu w nim z ufnością pogrążyć.<br> Ten widok jego, jak czytał