przecinały ziemię, miotały się czarne grudki. Konie prychały i strzygły uszami. Stękały przeciążone osie. Od fur zalatywało zapachami dzieciństwa - gruszek ulęgałek, chłopskich kożuchów, parującego końskiego grzbietu. Powoli pąsowiało nad tym niebo, promieniując wyblakłym błękitem. Targowisko i jego obrzeża przenikał swojski odór chlewu, stodół, kredensu i piwnicy. Wokół furmanek wrzało, handlowano, poprawiano uprząż. Przekrzykiwano się, szturchano, poklepywano po plecach, pito bimber. Dla fasonu taki gospodarz opierał nogę o koło wozu, rozpinał koszulę, kożuch rzucał na furę, "gorąc człowieka bierze", szeroka pierś falowała, jak zboże targane wichurą przed letnią burzą. Czupurnie mrużył oczy, a co, nie wolno mi? Jakby wykrzykiwał: patrzcie, ludzie, jakim