jednak dwa razy, uznał widomą wolę Bożą powstrzymującą go od samobójstwa, i zgarnąwszy porzucone na peronie czarne płachty, wrócił do miasta, gdzie czapki sprzedał i pił przez trzy dni dla zabicia wspomnienia niewdzięcznych żołnierzy.<br>Taki był koniec niesławny ukraińskich Todten Husaren, a ogołocone z załogi miasteczko zajęli w parę dni później Siczowi Strzelcy galicyjscy, których zobaczyłyśmy wtedy po raz pierwszy. W porównaniu z bosymi i obdartymi bandami Szyszki lub Bidenki ci żołnierze, odziani w porządne austriackie mundury i żelazne hełmy, robili wrażenie cywilizowanego wojska. Ludność ze zdziwieniem patrzyła na nie znane sobie pułki, nie wiedząc, co one za jedne, skąd przyszły