niesubordynację, może uznał, że ośmieszyłem rodzinę. Kiedy pociąg z matką odjechał, zaciągnął mnie na tył stacyjki i tak złoił rzemiennymi lejcami, że z bólu odjęło mi głos. Ale jemu wydawało się, że milczę z hardości, więc smagał mnie tym zajadlej. W domu wyprzągł konia i złość mu wróciła. Zaczął mnie prać od początku; tym razem wyłem w niebogłosy. Niespodziewanie się rozczulił. Tulił mnie do piersi i ryczał z żalu nad ukochanym wnukiem i nad samym sobą, że taki był niedobry. Spocił się, jego marynarka pachniała niepowtarzalną kombinacją zapachów ziemi, gnoju, sierści zwierząt, przepoconego drelichu, siana schnącego na łące. Ten sam ciepły