domu, czując jakieś dzikie komedianckie wyrzuty sumienia... Nie mogę przecież zostać, nie mogę na nich czekać, że przyjdą i zaproszą mnie na spotkanie gdzieś, gdzie mnie mają prosić... Przecież nie można świadomie budować takiej piramidy! Dlaczego nie można? Piotr nazywa to moją pychą, moją chorobliwą pychą, i ma rację, ale przecież na dnie tego jest wciąż to samo dziwaczne dziecko, które stało na korytarzu domu kolonijnego w Gdańsku, na podwórzu na Górze Świętej Anny - w jakimś okropnym strachu osamotnienia i w paraliżu nieznanej jakiejś, całkiem obcej, nie wiadomo skąd, z jakiego wcielenia, od jakiego przodka przejętej dumy - która trzymała mnie w