chwili zaprzepaszczasz łkaniu,<br>I wiem, że na skleconym bezładnie posłaniu<br>Leżysz, jak topielica na twardym dnie zdroju.<br><br>Biegnę tam. Łkania milkną. Cisza, niby w grobie.<br>Zwinięta, na kształt węża, z bólu i rozpaczy<br>Nie dajesz znaku życia - jeno konasz raczej,<br>Aż znienacka za dłoń mię pociągasz ku sobie.<br><br>Jakże łzami przemokłą, znużoną po walce<br>Dźwigam z nurtów pościeli w ramiona obłędne!<br>A nóg twych rozemknione pieszczotami palce<br>Jakże drogie mym ustom i jakże niezbędne!</><br><br><br><div type="poem" sex="m">* * *<br><br>Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś klęcząc, spała,<br>W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie,<br>Płaczesz przez sen i wstrząsem wylękłego ciała<br>Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie