różniącym się od Panina, strażnicy wysadzili ładunkami dynamitu lód na skraju rzeki, przy brzegu, gdzie ciągnęła się przepastna głębia, a potem topili wśród płynącej kry spędzonych nad urwisko żydowskich zesłańców, mężczyzn, kobiety i dzieci, długimi drągami pogrążali w topieli wychylające się głowy, nie musieli strzelać, śmiertelny chłód uciszał krzyki i przenikał ciała, i zastygały, znieruchomiałe w lodzie, który najpierw cienką warstwą łączył skruszone wybuchem odłamki, a potem skuł wszystko w bryły piętrzące się na gładkiej przedtem tafli,<br>i nazajutrz nikt nie pojawił się nad rzeką z wmarzniętymi ciałami, i dopiero po kilku dniach wyznaczono specjalną brygadę, która wykuła je z lodu