zmielonej kołami arb, ciężkimi jak chłopski los.<br>Kiedy pod smagnięciem klaksonu woźnice się kulili, zgadywał, że auta przemykające w błyskach szkła i niklu, z rozpartymi na poduszkach Europejczykami, muszą uważać za przelot demonów. Wypadają z chmury kurzu, wyją, grożą zmiażdżeniem i z jękiem opon hamują, prawie dotknąwszy lśniącą maską. Gdy przesmyk między powolnymi arbami się na chwilę otworzy, skaczą niespodzianie, spod opon pryśnie piach i żwir. Nie auta, ale straszydła z piekieł siejące niepokój.<br>Uśmiechnął się pojmując, że woły z rojami much pasących się na obdartych karkach, skrzypiące tarcze kół, palma, która niechętnie odchodzi, są dla chłopów cząstką natury, powszedniego ładu