brunatną mazią płatków górskich błyskawicznych <br>pochłonął spłaszczony dowód uznania.<br>Każą mu jeść, nie będzie jadł, zwymiotuje.<br>Siwy ze swoją twarzą Indianina i wreszcie słowa, te, <br>na które czekał. Jeszcze jak przez watę, przez gumowe <br>wkładki zalepiające uszy. Halo! Nie słychać. Halo! <br>I już wyraźne "uciekaj!". Biorą to do siebie <br>rekwizyty, przezwyciężają niemoc bezruchu, tra-ta-ta, <br>idą na Adama w zwartym, nieco tylko chwiejnym pochodzie wyrosłe <br>raptem wokoło drzewa. I głos, głos Siwego. Dokąd, <br>halo? Szum w uszach, blaszane dźwięki. Głos. Że <br>Adam, nie Kulesza, oszalałeś, wstawaj, śpisz na słońcu, <br>czterdzieści stopni w cieniu, idiota, ugotowany jak rak, to <br>nie Siwy