palce, wyciągnięte ręce matek, ojców, dłonie wijące się bezsilnie w powietrzu. A ksiądz wciąż jak słup soli stał i nie błogosławił nawet.<br>- Panie Zygmuncie! Panie Zygmuncie! - usłyszał jęk.<br>Odwrócił się. Rybek leżał na noszach z dymiącymi kikutami i patrzył w jego stronę. Oczy rozsadzało cierpienie. Sanitariusz podbiegł czym prędzej i przykrył Rybka białym prześcieradłem.<br>- Kurwaaa, nieee! Nieee! - Zygmunt wrzasnął przeciągle.<br>Odepchnął stojących najbliżej i zaczął przeciskać się przez tłum. Szybciej, jakby płynął przez stężone ciała. Żywe ciała, bezradne, wyczekujące nie wiadomo na co. Na śmierć, nadzieję, ogień, dymiący ból.<br>Przy warzywniaku, z dala od ludzi, zatrzymał się, skulony, z trudem łapał