gości do Kandaharu, zamykali się obaj na długie godziny i nikt nie mógł im przeszkadzać. - Usta Chaksara, ledwie widoczne w kniei gęstej brody, wykrzywiały się w uśmiechu, który nijak nie pasował ani do jego groźnego oblicza, ani życiowych doświadczeń. Był to uśmiech, a raczej uśmieszek rozbrykanego dziecka, niepotrafiącego ukryć nowej psoty.<br>Znałem dobrze ten grymas, widywałem go na twarzach niemal wszystkich afgańskich wojowników, wiecznie młodych starców, Piotrusiów Panów w turbanach, z brodami po pas, przepasanych bandolierami, z karabinami na ramieniu, pochłoniętych swoimi bitwami tak bardzo, że nie dostrzegli upływu czasu. Ten zaś, jakby zachwycony, wyjątkowo dla nich przystanął. Może właśnie ich