ulatniała się i nie można było jej znaleźć. Nigdy nie wiedzieliśmy, gdzie ona jest. Zjawiała się na chwilę i zaraz znikała, jak duch. Nic nie chciała robić w domu. Matki siostra w Działoszynie umarła, to zaadoptowaliśmy małą Gizelkę. Ja ją niańczyłam i karmiłam i tylko za mną wodziła oczyma. Miała pulchne rączki, rumiane policzki i drobne usteczka jak lalka. Zaczęła chodzić do szkoły, to nauczycielki ją zabierały do siebie, żeby się bawić. Kozłowska, Czajkowska, Gnauchówna, one były samotne, nie wychodziły za mąż. Uczyły ją wierszyków i recytowała na zakończenie szkoły. Klara Gnauchówna, niemieckiego pochodzenia, na święta jeździła do rodziny do Łodzi