siły przy wyrębie lasu i od podstępnych chorób, które - samymi tylko rękoma - usiłowała poskramiać moja piękna mama, wówczas już gławwracz, naczelny lekarz, pozbawiony najprostszych choćby leków, szczepionek i witamin, ale mający wiarę, że uda się jej przynajmniej kilku uzdrowić, wskrzesić tą wiarą i modlitwą, bo nic innego tam, na leśnym pustkowiu, nie było,<br>a Jakub przytakiwał mi w milczeniu: i on przeżył śmierć wszystkich swoich bliskich, gdzie indziej, jeszcze dalej na północy,<br>w końcu jednak nie zdołał się powstrzymać,<br>i przejęty grozą słuchałem, jak pewnego mroźnego dnia w samym sercu zimy tam u nich, w posiołku niewiele różniącym się od Panina