się do opery. Dawano "Butterfly". Jak zwykle, z całym entuzjazmem odniosła się do gmachu i do jego urządzeń i z całą wrogością - do otaczających ludzi. Rozjaśniona, oglądała marmury i lustra, plusze, stiuki, sklepienia... Co chwila zatrzymywała Władysia, by wskazać jakiś szczegół architektoniczny, jakieś martwe piękno... Czyniła to gestem pani domu, pysznej z własnych dostatków. Rozczulenie zaś płynęło z poczucia niespodzianka: nie była tu dotąd nigdy, nie obiecywała nawet przyjechać, a oto przygotowano dla niej tyle skarbów. Kto przygotował? Widocznie nie wierzyła, że sprawcami dzieł ludzkich są ludzie. Widocznie uważała ludzi za nic nie znaczącego, bezduszne narzędzia wyższych sił, bo ani cienia