Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
partia zbliżala się ku końcowi, Kazia nagle jednym zamachem dłoni zmiotła krążki z szachownicy i zawołała:

- Nie gram dalej! Chciałeś mnie podejść. Nie ma głupich!

Obraziłem się i wybiegłem z domu.

Ruszyłem w kierunku przystani. Zza Dniepru nadciągały czarne chmurzyska. Na drugim brzegu widać już było ukośne smugi deszczu. Błysnęło raz i drugi. Po niebie przetoczył się grzmot. Następny ryknął bliżej. Nawała chmur posuwała się szybko w moją stronę. Puściłem się biegiem i schroniłem się w bufecie na przystani. Tam przeczekałem burzę. Trwało to blisko dwie godziny.

Kiedy wróciłem, zastałem Kazię w stanie straszliwego zdenerwowania. Okazało się, że panicznie boi się burzy, a
partia zbliżala się ku końcowi, Kazia nagle jednym zamachem dłoni zmiotła krążki z szachownicy i zawołała:<br><br>- Nie gram dalej! Chciałeś mnie podejść. Nie ma głupich!<br><br>Obraziłem się i wybiegłem z domu.<br><br>Ruszyłem w kierunku przystani. Zza Dniepru nadciągały czarne chmurzyska. Na drugim brzegu widać już było ukośne smugi deszczu. Błysnęło raz i drugi. Po niebie przetoczył się grzmot. Następny ryknął bliżej. Nawała chmur posuwała się szybko w moją stronę. Puściłem się biegiem i schroniłem się w bufecie na przystani. Tam przeczekałem burzę. Trwało to blisko dwie godziny.<br><br>Kiedy wróciłem, zastałem Kazię w stanie straszliwego zdenerwowania. Okazało się, że panicznie boi się burzy, a
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego