kiedy ten wielki biały statek, ozdobiony flagami wszystkich krajów świata, zawinął do portu, okazało się, że wśród podróżnych nie było ani księcia, ani nawet sekretarza, i hotelowe auto powróciło z niczym. Argentyńczyk nazwiskiem Pedro Alvarez przyszedł z portu piechotą, uginając się pod ciężarem statywów i aparatów fotograficznych. Powołał się na rezerwację poczynioną dla księcia. Jak wynikało z listu, który oddał w recepcji, był prywatnym fotografem księcia Biełorukowa-Muchina.<br>- O, tak, książę mieć wszystko prywatne - zapewnił łamaną niemczyzną. Aby wynagrodzić hotelarzowi swoją nieobecność, książę posyłał mu dużą portretową fotografię, oprawną w szkło i złoconą ramkę, z zamaszystym własnoręcznym podpisem. Spoglądał z niej